Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Głos wasz znajomy mi — rzekł podróżny.
— Jedźcie, jedźcie zaklinam! czuję chłód przeszywający mi ciało, to śmierć nadchodzi. Proście ojca Serafina, proście go odemnie! Niech pospiesza!
— Tyś ten, którego zwano w Lublinie Malepartą? — spytał podróżny — poznałem cię po głosie i po modlitwie, którą słyszałem.
Pustelnik westchnął.
— Nie wspominajcie przeszłości, którą bym rad zapomnieć na zawsze! Któż wy jesteście? Jeżeli jeden z tych com ich w grzesznem życiu mojem ukrzywdził, przebaczcie mi!
— Niech Bóg przebaczy, jak ja ci przebaczam!
— Kto jesteś?
— Na co ci wiedzieć! Jadę po ojca Serafina. Bóg z tobą!
I koń spięty ostrogami, poczwałował drogą ku miastu, a wkrótce burza i wicher tentent zagłuszyły.
Pustelnik został sam jeden, w kącie chaty leżąc na słomie, modlił się całą tę noc słuchając wichru burzy, szelestu liści, bicia deszczu w ściany, lękając się śmierci, której pożądał wprzódy a bał się teraz aby prędzej od ojca Serafina nie nadeszła. Wiatr wydmuchał ognisko i został w głębokich ciemnościach sam jeden, ale już widma, które go straszyły, nie ukazały się więcej: uczuł stygnące ciało, zamierające serce i sen jakiś cisnący się do oczów. Modlitwą go jednak póki mógł odpędzał, prosząc Boga, aby mu bez spowiedzi nie dał umrzeć.
Burza uciszyła się nadedniem, wypogodziło niebo jesienne, i słońce weszło zimne, blade, ale czyste. Stary wyglądał coraz ku drzwiom, podsłuchiwał czy nie nadchodzi oczekiwany ksiądz. Kilka wozów zaturkotało i przebiegły gościńcem, ale nikt się u chaty nie zastanowił.
Nareszcie w oddaleniu zadzwonił dzwonek maleńki, a na dźwięk jego podniósł się z łoża starzec i czołgając na ręku wypełznął przed chatę. Dzwonek ten oznajmywał mu przybycie oczekiwanego spowiednika. Coraz