Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Doktorze, jeźli ty nie wyratujesz, to nikt!
Na te słowa, ostatni raz zażył tabaki lekarz, i kłaniając się wyszedł. Zaczynał widzieć jaśniej w tej sprawie, a choć sam sobie nie wierzył teraz i usiłował dla uspokojenia sumienia i miłości własnej wmówić, że Maleparta był obłąkanym prawdziwie z początku; przekonywał się że już nim nie jest. Rozmyślał nad tem głęboko. Po rozmowie z pacjentem, poszedł do starościny.
Przyjęła go jak zawsze z uprzedzającą grzecznością i rozpytywała troskliwie a tak naturalnie o męża, iż dr. Julius począł wątpić, żeby mogła nad nim się tak pastwić, taką udając czułość.
— Starosta ma się nad wszelkie spodziewanie lepiej — rzekł lekarz: — mogę prawie zaręczyć, że jest radykalnie wyleczony.
Zuzanna poruszyła się niecierpliwie:
— Za pozwoleniem waszem, ależ co wieczora prawie słyszę krzyki.
— Hm! — odparł doktor. — Niechżebym choć raz je posłyszał. Proszę wówczas postać po mnie.
— To się trafia w nocy.
— To nic nie szkodzi.
— I przechodzi prędko: moglibyście przybyć po czasie.
— Jakkolwiekbądź — dodał doktor: — ja mu już kazałem zdjąć kaftan, bo wszelki powrót furji uważam za niepodobny!
— Jakto? jakto? bez mojej wiadomości! — zawołała Zuzanna zrywając się, — kazaliście zdjąć mu kaftan?
— Ręczę, że to złych skutków za sobą nie pociągnie, jest zupełnie spokojny.
— Ale wy go nie znacie! wy go nie znacie — bledniejąc i czerwieniejąc, zakrzyczała starościna. Doktor począł wierzyć słowom Maleparty i niespokojny czekał końca rozmowy.
— Każcie mu go nazad włożyć! — zawołała Zuzanna.
— Nie mogę! — odparł doktor.
— To ja sama każę!