Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Furiosus! — zawołał doktor cofając się: — ale jakże do niego przystąpić?
— Związali biednego! Na Boga, ratuj go doktorze!.
— Gdzież jest?
— Tu! tu!
I przywiązana żona, z pełnym troskliwości pospiechem, prowadziła doktora. — Chodźcie! Ratujcie! Litujcie się nademną! A co to za nieszczęście! Ja tego nie przeżyję.
Maleparta związany, spieniony, z siną twarzą nabrzękłą od gniewu, krwawemi oczy, roztwartemi usty, leżał na łóżku, i klął.
— Wszetecznica! Będę ją miał w ręku i zabiję, zgniotę! na miazgę roztłukę, zębami rozszarpię!
— Słyszycie! słyszycie! — zawołała Zuzanna — co za okropne obłąkanie.
— Krew mu puścić! — rzekł doktor.
— Krwi! krwi! — powtórzył Maleparta: napić się jej krwi! Z serca jej dobyć! krwi! krwi!
Doktor się zbliżył.
— Nie przystępuj, zakrzyczał, bo cię rozedrę zębami, pokąsam! Jam nie szalony, jam przytomny, czego odemnie chcecie? Ona mnie zdradza od roku, chciałem się pomścić.
— On zawsze tak gadał — pochwyciła Zuzanna: — ma tę manię, że w każdym widzi zdrajcę!
— Milcz! milcz! przemierzła — siniejąc na całe gardło zawołał mecenas.
— Doktorze, ratuj go! płacząc wołała Zuzanna.
Doktor spojrzał na niego, na nią i nie wiedział co począć, w tem starosta się zbliżyły
— Zmiłuj się konsyljarzu, pospieszaj z ratunkiem, apopleksja może go ubić. Od dawna się już nam to nieszczęście gotowało. Biedny! od niejakiego czasu miał wszystkie symptomata łagodnego okłąkania, aż przyszło i do furji! Mój Boże, tak światły i rozsądny człowiek: ktoby się tego spodziewał.
— Po felczera! — szepnął doktor — ja sam krwi puścić nie mogę, a tu potrzeba koniecznie!