Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wstąpisz do mnie?
— Nie mogę, muszę się położyć.
— A więc do zobaczenia. Kiedyż się zobaczym? Dziś na balu u kasztelanowej, ja sądzę?
— Zapewne.
— A ona, będzie na nim?
— Nie wiem.
— Bądź zdrów.
Zamknęły się drzwiczki karety, a książe z drwiącym uśmiechem, poglądał na odchodzącego kasztelanica, mówiąc w duchu:
— Poczciwe Arturzysko. I niewiedziało to do tej pory, że go trzymano tylko z biedy.
Na balu kasztelanowej, książe Kazimierz, przeszedłszy mimo swojej melancholicznej hrabiny, której męża wyściskał naprzód najserdeczniej, aż mu poczerwieniała twarz od pocałunków, szukał nowej swej znajomości. Znalazł ją w gronie wielbicieli szczebioczącą, uśmiechającą się, wystrojoną i nie poglądającą nawet na nieszczęśliwego kasztelanica, który sparty na jej krześle, gryzł żaboty ze złości.
— Bardzom głupi, strasznie głupi — mówił do siebie kasztelanic: — ma prawo mną gardzić. Tyle czasu prawić jej o miłości, podkraść się w poufałość, być o włos od zwycięztwa i nakoniec, jak ostatnie ciele, nic nie zrobiwszy, zarekomendować księcia jegomości, który w dziesięć dni dojdzie dalej, niż ja za dziesięć tygodni. Wartem, żeby mi w skórę dano!
Gdy to mówił, podniósł głowę i postrzegł na przeciw siebie, księcia Kazimierza, schylonego wpół, uśmiechniętego i zmrużonemi oczkami patrzącego na Zuzannę, która wszystkie swe białe ząbki mu pokazała z radości. Porwał się, aż krzesło posunął sobą; obejrzała się starościna, surowem wejrzeniem rzuciła i nic więcej. Kasztelanic odszedł do hrabiny.
— Poczekaj, rzekł, prędko do niej powrócisz, jak tylko mnie tam postrzeżesz.
Ale nadto sobie pochlebił, hrabina przyjęła go kwaśno, a książe ani spojrzał. On obrał sobie miejsce