Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybiegli zaraz i inni za kasztelanicem. Zuzanna nie odpychała nikogo! Wszyscy jej byli potrzebni.
Wkrótce ten dwór kochanków, poprowadził za sobą do domu Zuzanny, która tego żądała, matki, siostry i żony swoje. Otwarły się szeroko wrota, i szczęśliwa pani młoda klasnęła w dłonie, widząc już że zwycięży.
Mówiono o niej po całej Warszawie, rankami nawet, na pokojach JKMości. Zuzia nie spała, nie jadła, nie spoczęła, póki dla męża nie wyrobiła przez nowych przyjaciół jakiegoś tam tytularnego starostwa wakującego i orderu, dla siebie zaś, prezentacji u dworu. Na ówczas cel już był dopięty, ona i mąż przyjęci wszędzie, znajomi, wprowadzeni w towarzystwo najlepsze. Obiady, wieczory, bale, francuzki kucharz i piwnica, do reszty serca podbiły i ustaliły wziętość.
— Będziemy mieszkać w Warszawie — mówiła Zuzia Maleparcie. — Masz tytuł, masz order, mamy związki, znajomości, znaczenie, jesteśmy bogaci, po co jechać na wieś?
— Siedzimy w mieście — odpowiedział Maleparta posłuszny.
— Kupim dom.
— Kupmy dom.
— A majątki puścim dzierżawą?
— Puścim dzierżawą.
Zuzanna tak zawsze obchodziła się z mężem, i takie w nim bierne posłuszeństwo, człowieka bez charakteru i woli znajdowała. Niepytała go o zdanie, ale narzucała mu swoje: nie prosiła o nie, rozkazywała, on słuchał. Ona się uzuchwalała uległością i codzień śmielszą, codzień pewniejszą siebie się stawała.
Nawet odwiedziny zbyt częste kasztelanica, jego bezwstydna i nie kryjąca się zalotność, nie zdawały się zwracać oczów Maleparty. Ponury, zamyślony, siedział większą część dnia u siebie i żona po kilko godzinnej przejażdżce, często zastawała go na tem samem miejscu, na którem go porzuciła; w tej samej nieruchomej postaci. Niekiedy słyszała go mówiącego do siebie po cichu, śmiejącego do siebie — i to ją przestraszało.