Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gencji wdziano razem na barki i serca.
— Sodoma! — wołali starcy, żegnając się krzyżem świętym.
— Sardanapal! — dodawali drudzy.
— Bóg nas za to karać będzie!
A gdy te smutne głosy cicho odzywały się po kraju, huczała Warszawa, którą przebiegały karety, brzmiały muzyki, spijano stary węgrzyn, ściskano rączki wypudrowanym i wyfiokowanym jak pasterki Astrei pięknym paniom, a młodzież dosłyszawszy głosu starych, śmiejąc się, odpowiadała:
— Przesądy! przesądy!
Wszystko na ówczas co niewygodnem było, zaczynano nazywać przesądem, tak jak w czasie rewolucji francuskiej, kto był na zawadzie, tego podejrzanym mianowano. Waliły się więc przesądy, wiara poczciwa ojców, obyczaje święte, skromność, szlachetność! Posuniono wstręt ku przesądom do tego stopnia, że poczciwość i cnotę nazwano przesądem, a biorąc przekupny pieniądz, śmiano się z przesądnych co go odrzucali. Religia przesądem, cnota parafiaństwem ochrzczona — i dziwnoż że ten czas takie wydał owoce?
W szale nierozważnym spieszono się pochwycić, wciągnąć przywoźną mądrość francuską, upajano się nią i z zawróconą głową skakano na gruzach potłuczonej przeszłości. Zawsze niestety co cudze i nowe smakowało najlepiej w Polsce, i prawie nigdy nie zastanawiano się nad tem, czy dobre co nowe, czy potrzebne, dość aby nowe było a chwytano łapczywie.
Wesoło więc, powtarzam, było na ówczas w Warszawie dla wszystkich co dalej nic nad chwilowe nasycenie nie widzieli. Właśnie w tej porze przybył Maleparta z żoną i teściem na sejm, na który wyznaczony został posłem. Ale ten człowiek chciwy wzniesienia się, pragnący honorów, dumny przed chwilą, teraz widocznie upadł na odwadze, na sile, i obojętnie na wszystko poglądał. Gdyby nie starosta i żona, co go podtrzymywali i nie dawali mu czasu do namysłu i woli własnej w niczem, byłby powrócił na wieś, zrzekł się swojego