Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miano o tem wszakże, później pomówić.
Starosta, nie mając nadziei przesadzić w zbytku mecenasa, chciał go teraz poniżyć, swoją dumną pokorą i skromnością. Pojechał do Grabowego dworu, niewielką kolaską, sam z rotmistrzem i dwoma ludźmi tylko. Znaczyło to: Nie mam potrzeby wysadzać się do waszeci, podziękuj że i tak cię odwiedzam. — Na sobie miał kontusz stary tabaczkowy i atłasowy wytarty żupanik, niegdyś karmazynowy, prostą karabelę u pasa; ludzie w codziennej barwie, i rotmistrzowi nawet zabroniono co innego wziąść nad powszednie ubranie.
Maleparta przyjął starostę na ganku, zdając się wielce mu być obowiązanym, za cześć wyrządzoną jego domowi, przybyciem dostojnego gościa. Dostojny gość ze swej strony, pokazywał minę dumną jakby łaskę czynił szlachcicowi. Przyjęcie było jak się spodziewać można szumne, obiad wyśmienity i nieskończenie długi, wina wyborne. Powtarzane zdrowia i kielichy, dopiero rozchmurzyły czoło starosty, dotąd zmarszczone. Zaczął się uśmiechać muskając wąsa, milej i weselej poglądać.
— Dalipan — ozwał się — Aspaneś tu sobie rezydencją pańską urządził i to tak prędziuteńko! Jak z bicza trząsł. To dziwna! Ledwiem poznał Grabowy dwór, bo to było opuszczone, zaklapane za dawnego dziedzica! A teraz, dalipan, wyśmienicie. Mianowicie mi się podobają kobierce! Moja córka dawno sobie życzy mieć choć jeden do swojej komnatki, ale u Greka w Warszawie nie mogłem nic pięknego dla niej wybrać.
— Jeźli pozwolicie — rzekł Maleparta, — poślę starościance, co mam najpiękniejszego. — Starosta dumnie spojrzał, jakby się pytał. Myślisz że przyjmiemy? A głośno dodał:
— O! bardzo wam dziękuję, zamówiłem dla niej przepyszny kobierzec w Warszawie.
Maleparta umilkł i odszedł, mrugając na rotmistrza; a gdy starosta przyglądał się to dywanom, to dziedzińcowi przez okna; mecenas odwiódłszy p. Atanazego, odezwał się do niego: