Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VII.

Nazajutrz, z balkonu u zamkowej bramy, postrzegł stojący tam dla regulowania zegaru wieżowego rotmistrz, drogą od Grabowego dworu, ciągnący się długi poczet konnych, otaczający złocistą karetę. Poznał że to sąsiad jechał w odwiedziny i zbiegł natychmiast, oznajmić o tem staroście. Już na przyjęcie wszystko było gotowem, nawet starościanka i kasztellanka poubierane były. Zdziwiło jednak nie pomału i starostę i Zuzię, że p. Katarzyna, którą spodziewali się widzieć wytwornie strojną, włożyła czarną suknię i nie wystąpiła z fryzurą, którą dla lada kogo przywdziewała. Oboje pojąć tego nie mogli i napróżno badali przyczyny. Jeden rotmistrz ją wiedział. W sercu kasztellanki paliła się zemsta, zastępująca zalotność i chęć przypodobania.
— Niechże pozna starą! powiedziała sobie. Ale na jej twarzy nic znać nie było; na pozór spokojna, wesoła, tylko dwakroć dumniejsza niż kiedy, poglądała z okien, na wjeżdżającego w tej chwili mecenasa; a gdy Zuzia i starosta zakrzyczeli z podziwienia nad jego wspaniałością, ona tylko usta skrzywiła wzgardliwie.
— Co to za śliczne konie! — zawołał starosta.
— Jaki piękny powóz! I po Warszawie by nim paradować można! — odezwała się Zuzia.
— A ludzie. Jacy strojni! jak wielu!
— Objedzą pana brata — dodała kasztellanka z przekąsem, nadrwią się dowoli i po wszystkiem.
Kareta z turkotem zatoczyła się przed ganek i z pomocą sług, wyszedł z niej Maleparta, cały błyszczący, świecący, kapiący złotem, z karabellą kameryzowaną, w czapce z kitą i spinką djamentową,