— Mówił że z drogą do dwóch tygodni zabawi.
— Przypomnij mi waść, abym się potem w Lublinie o nim dowiedział.
— Dowiemy się, ja sam pojadę.
— Dobrze, ale naprzód ułóżmy wszystko, przygotujmy, spenetrujmy go: przechrztą być nie może, ani tak już jawnym łotrem. Zresztą bogaty, wiele mu ludzie zapomną, a wiele mogą i niewiedzieć, wszak w Lublinie mieszkać nie będzie?
Po tych słowach rozstali się.
Gdy tak burzy się starosta projektami i niecierpliwie przybycia Maleparty oczekuje, dwie panie z Porajowa roją, każda sobie, na rachunek sąsiada, dziwnie piękną przyszłość. Jak to się dzieje, nie wiem, że gdy kochankowie się poznają wejrzeniem, tak samo poznają się nienawistni sobie i współzawodnicy? Jest coś co szepcze do ucha — on ci nie sprzyja, on równo z tobą do jednego bieży celu.
Poznały dwie kobiety, ciotka i siostrzenica, z wejrzenia, nie wiem z czego, że obie godziły do jednego zamąż pójścia i zawsze nie bardzo zgodne, teraz jeszcze mniej się stały przyjazne. Nie mówiły do siebie, a jeźli się ozwały, to się wzajemnie kłóły temi słówkami na pozór niewinnemi i bez znaczenia, co najgorzej bolą, bo się do rany od nich przyznać nie można, ani o nią poskarżyć. Zuzia jako młodsza i pod władzą ciotki zostająca, władzą, którą za tyrańską uważała, zawsze z uszanowaniem odzywała się do p. Katarzyny, ale niemniej ranić ją umiała boleśnie. P. Katarzyna ani się taiła ze złym humorem i swoją do siostrzenicy pretensją.
— Gdyby jej tu nie było — mówiła w duchu — musiałby pomyśleć o mnie; a tak gotów rzucić okiem na młodszą. Ale to być nie może! Nie, nie, statysta, poważny człowiek, miałżeby sobie tę przepiórkę, tego trzpiota, tę lalkę francuzką podobać? — Nigdy, pewna jestem, że jeźli myśli o ożenieniu, zwróci się ku mnie.
Zuzia spoglądając na ciotkę mówiła w duszy znowu:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/61
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.