Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— U żydów wziąść!
— Żydzi nie dają.
— To być nie może. Na miasteczku się dostanie czego potrzeba, do kuchni co zabraknie wybrać po wsiach u chłopów. Srebra pożyczyć, po wino posłać, liberje sług dobyć warszawskie, za jeden dzień jej nie zedrą. Ale, kończył, dajcie mi z tem wszystkiem pokój, bo nie lubię się zajmować takiemi drobnostkami, mając tysiąc ważniejszych rzeczy na głowie. Dziś ekspedjuję listy do Warszawy.
I wyszedł po tych słowach.
Po odejściu starosty, dwie panie wzięły między siebie rotmistrza, aby go się o nowo przybyłego wypytać dokładnie: jak wygląda, wiele mógł mieć lat, jakiego był wzrostu, oczów, cery i t. d. Sama Zuzia, tak wzgardliwa pospolicie, uderzona niezmiernemi bogactwy Maleparty, ciekawie opowiadania o nim słuchała, a obie mówiły sobie w duchu:
— Gdyby się ze mną ożenił, żyli byśmy w mieście, dworno, pańsko, dawali obiady, i zagasili tych co tam świecą teraz pożyczanem.
— Cóż to że nie młody i nie piękny i po francuzku zapewne nie umie? — dodawała starościanka — czując się upośledzonym i aż nadto szczęśliwym z posiadania takiego rodu, wieku i piękności kobiety, dozwoliłby mi wszystkiego, paradowałabym po Warszawie! On by gdzie w kąciku siedział. Wyrobilibyśmy mu choć drążkową kasztelanię, albo choć starostwo dla tytułu. Tem lepiej że stary! Zapisałby mi wszystek majątek! i — i
Panna Katarzyna, marzyła ze swojej strony:
— Dla wdowca, dla człowieka takiego wieku, nie ma stosowniejszej partji nad dojrzałą i rozsądną pannę. Gdyby się ze mną ożenił, oprócz posagu (bo o ten pewnie nie dba) wziął by osobę, pewnego charakteru, wyprobowanej cnoty, nie trzpiota. Pewna jestem, że takiej właśnie szuka. Już mi starosta dojadł swojemi przycinkami, chciałabym, choć jeszcze mam czas potemu i nie potrzebuję się spieszyć, wyjść za mąż i skosztować własnego chleba.