Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rotmistrz — prosił mnie do siebie, bo musiał i samem mu się wśliznął, ale ledwie wódką nieosobliwą i to dopiero gdym się przymówił, poczęstował.
— A jeść?
— Nic nie dał!
— Jakże w domu?
— At! papierów najwięcej.
— Musi być jurysta! — dodał starosta. — I powiadasz waść, że chciałby zostać czemś na sejmikach u nas?
— Dawał mi do zrozumienia.
— Mówiłeś waść, co ja na sejmikach znaczę?
— A ba! po cóżbym jeździł!
— Dał słowo że przyjedzie w niedzielę?
— Słowa nie dał, ale tak, zrobił nadzieję!
— Patrzaj go! droży się z sobą! — mruknął starosta — kiedy taki człowiek jak ja zaprasza go!
— Ja go wyraźnie nie prosiłem.
— Dobrześ uczynił, bo gdyby na zaproszenie tak odpowiedział, mości panie — dodał wznosząc głos starosta — to by był afront. Tymczasem na niedzielę rotmistrzu, rozumiesz, trzeba nam wystąpić, aby go zagłupić. Po cicheńku szlachtę sprosić z okolicy i zebrać co można, aby wystawnie się okazać.
— Ale jaśnie wielmożny panie — rzekł rotmistrz, — nie wiele będzie można.
— Srebra co są w zastawie u żyda, na ten jeden dzień pożyczyć można.
— Jeźli da?
— Musi dać!
— A inne potrzeby?
— Pogadaj z p. Katarzyną!
— Zawsze na p. Katarzynę, kiedy co trudnego — odezwała się stara panna prostując dumnie — a kiedy drwić, to jegomość pierwszy do tego!
— Dla honoru domu — ozwał się starosta — nie chciałabyś, aby się okazało, żeśmy w kłopotach o te tam fraszki.
— Piękne fraszki! nic nie ma i grosza nie ma.