Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ubranym w ławki od spodu, w żółte tykwy u góry, z kominem wybielonym, w którym kilka garnków z nabiałem stało, była mimo znajdujących się w niej gratów, wcale porządna. Dwa łóżka wysoko pierzynami wysłane, okryte kołdrami misternie z kawałeczków różnych zszytemi, za firankami cycowemi, stały w dwóch rogach, środkiem pod oknem stół duży z kałamarzem, piórami, linją wiszącą na gwoździu, kwitkami nanizanemi na sznurki i regestrem. Dalej pod ścianami stały kute kufry ogromne, szafa wysoka za drócianą kratą i skrzynia na podwałach podmoszczonych od wilgoci. Tu i ówdzie między obrazami świętych Pańskich, po przylepianemi w pewnej odległości, wisiało motowidło, kłębki nici, motki, nasiona w workach i t. p. W bokówce, do której drzwi podle pieca się otwierały, widać było nie wielkie okienko wychodzące na ogródek wiśniami zasadzony, i sprzęty różne nagromadzone bez porządku.
Gospodarstwo oboje zaczynali już gościa serdecznie przyjmować, chcąc go sobie ująć, najlepszy mu podano stołek i jejmość pytała troskliwie co będzie jadł, albo pił.
— Mam, mówiła, kawał baby wielkanocnej i miodek nie zły.
— Oni tu widzę po pańsku sobie żyją — rzekł w duchu słysząc to Maleparta.
— Ale wy może jako miejski do wygódek przywykły człowiek, wolelibyście winko. Dzięki Bogu, znajdziemy i jaką flaszkę niezgorszego.
— O to! — trzęsąc głową rzekł w sobie Maleparta.
— Idź wasani po wino — odezwał się rządzca dając z kołka klucz Jejmości — i zadysponujcie wieczerzę.
— Bez indyskrecji — dodał, gdy zostali sami — można li was spytać, kiedy się pana spodziewać mamy?
— Wkrótce, wkrótce — odparł mecenas, ale nie naznaczył czasu.
— Mówią że akuratny i wymagający człowiek?
— O, i bardzo!
— Frasuję się wielce, aby co u mnie nie znalazł z czegoby mógł być nie rad — mówił dalej rządzca.