Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/18

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — A Bóg widzi żem się na przyjęcie przygotował, jak tylko mogłem.
    — To napróżno — rzekł podróżny. — On przyjęcia nie żąda; ale ściśle we wszystko wejrzy i porządek lubi: przygotować było najpierw rachunki i pieniądze.
    — I rachunki i pieniądze są — rzekł rządzca.
    — No, to dosyć.
    Jejmość przyniosła wino.
    — Winszuję wam — odezwał się kosztując go mecenas — że tu sobie tak wygodnie żyjecie. Musicie brać dobre honorarja, kiedy was na takie rzeczy staje.
    — Zachcieliście! — westchnąwszy odparł rządzca pijąc zdrowie nowo przybyłego. — To to ostatki lepszego bytu. Teraz nowy dziedzic, okroił na wstępie pensją, zaprzeczył trzymać koni, karmić wieprzów! Musieliśmy się zostać na miejscu, bo o drugie trudno, a człek dziedzictwa nie ma: A! a! — I westchnął p. rządzca.
    Westchnął za nim nowo przybyły.
    — Mogę z wami mówić otwarcie — ozwał się po chwilce mecenas.
    — Na Boga najmocniej o to proszę.
    — Posłuchajcież. A jak wam imię?
    — Protazy.
    — Posłuchajcież panie Protazy. — Ja mam obietnicę dziedzica, że mi ten majątek puści dzierżawą.
    — I będziecie tu sami mieszkać? — rzekł chmurząc się rządzca.
    — O! nie! wcale nie. Ja zawsze siedzę w mieście! Utrzymam was na miejscu.
    — Bóg zapłać.
    — Powiedzcież mi szczerze, otwarcie, co ten majątek zrobić może, co dać za niego? Już ci taki więcej pewnie, niż na regestrach pokazujecie?
    Rządzca spojrzał w oczy przybyłemu.
    — Po szczerości, panie Protazy! Jestem ubogi człowiek, muszę się pilnować, i jeźli nie zarobię sam będę tu mieszkał, aby mieć przynajmniej życie darmo. A gdybym zarobił, tobym się chętnie z wasanem po-