Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To być nie może.
— Ja nie wiem.
— No! a potem, a potem?
— Potem goście zaczęli się rozjeżdżać po jednemu, po kilku, i wkrótce wrota nawet od kamienicy zamknięto; a mnie com się pod pozorem interesu dociskał, gwardjacy trybunalscy wartę odprawujący wypchnęli na deszcz w ulicę. Schroniłem się pod przysionek Jezuickiego kościoła, zkąd na kwaterę miałem oko.
— Cóżeś widział?
— Ale nic, powiadam waszmości, całą noc tak marzłem na deszczu napróżno.
— Nikt w nocy nie powrócił?
— Nikt.
— A z wieczora, nikt nie przyjechał, nie przyszedł?
— Przypominam sobie, że jakiś mężczyzna w płaszczu, prawie równocześnie ze mną wszedł do kamienicy, od klasztoru Brygitek przybiegłszy.
— Jakiego wzrostu?
— Wysokiego. Twarzy widzieć nie mogłem bo ją miał zakrytą. Bardzo spiesznie popędził na górę.
— To on! — zawołał Maleparta — to nieochybnie on! Mówisz że szedł od klasztoru panien Brygitek?
— Tak jest. Widziałem wyraźnie, że biegł ztamtąd.
— Więc ona u Brygitek, a on ją uprowadził.
Posłany ramionami ruszył, jakby mówił:
— Tego nie rozumiem.
Maleparta niespokojny i zamyślony przeszedł się po izbie.
— Głupim i stokroć głupi! — zawołał — drugim radzę, a sam sobie poradzić nie umiałem! Do tej pory nie wziąść od niej było tranzakcji przedażnej na dobra Inflandzkie, ani kwitu z tamtej sumy! Nigdy z takiemi formalnościami odkładać nie było potrzeba do jutra. Teraz komplikują się rzeczy. Jeśli ona w klasztorze, znać mi chcą wytoczyć proces i starać się o rozwód! Nigdy nań nie zezwolę, nigdy! Ani na seperacją! Nigdy! Przechodziło mi przez myśl, że ten wartogłów uwiódł ją dla pięknych oczów i młodej buzi, byłbym im