Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Maleparta zamilkł uśmiechając się.
— Mościa panno — rzekł do córki — od niej zależy przyszła spokojność i szczęście matki — mów — chcesz go?
— Dałam słowo, nie zmieniam go.
— Ja ci zakazuję pod błogosławieństwem! Milcz Róziu! Na Boga! nie gub siebie i mnie.
Ogień błysnął w oczach Janka.
— A wiesz waćpani — rzekł chwytając wdowę za rękę — co to za przyszłość gotujesz sobie i córce, odpychając mnie od siebie? Wiesz, pojmujesz to? Posłuchaj więc: Jesteś mi dłużną i nie masz mi czem zapłacić — papiery wszystkie w mojem ręku, kim jesteś nie masz dowodów, majętności swojej i dziecka nie dojdziesz nigdy — nikt śladów jej nie wyszuka prócz mnie, a ja cię będę prześladował, ja się pomszczę, a jeśli prawda, co mówią o mnie ludzie, zważ waćpani, co to moja zemsta!
Wdowa obłąkanemi oczyma spojrzała na niego, zachwiała się na nogach i ledwie utrzymała oparłszy na córce. Rózia w tej chwili zawołała:
— Masz mnie! masz, sama ci się proszę, na kolanach jeźli potrzeba, zapomnij o wszystkiem, jam twoja, niech matka będzie szczęśliwa. — Jam twoja, przysięgam!
— Taka przysięga — ozwał się Maleparta, dobra jest dla małych dzieci — innej mi potrzeba. Obrócił się do matki.
— Przekonałaś się więc waćpani że inaczej być nie może, że ona moją będzie i że z tem wam lepiej będzie? Zezwalasz?
Mrozicka nic nie odpowiedziała, i aż po chwili rozpłakawszy się na ręku Rózi, ozwała się:
— Moje ukochane dziecko! O! co za przyszłość! Dziej się wola Boża!
— Zezwalasz waćpani?
— Nie sprzeciwiam się — szepnęła.
Maleparta rzucił się ku drzwiom, na chwilę zniknął, ale wnet znowu się ukazał wiodąc za sobą księdza Je-