Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niowego koloru, zwijał się posługując gościom.
Gwar był wielki i rozmowa tak żwawa, że wszyscy śmiało co chcieli mówić mogli, bo nikt ich nie słyszał: każdy mówił dla siebie tylko, w przekonaniu, że utrzymywał rozmowę z sąsiadem. — Niekiedy stuknięcie kubków przerywało dźwiękiem szklannym lub metalicznym gwar jednostajny, jak szum wody pod młynem.
— A po kiegożeśmy tu licha przyszli — spytał w ucho krzycząc mecenasowi towarzysz — toż tu, gdybyś waszmość na całe gardło krzyczał, to go nie posłyszę?
Eks-mecenas kiwnął głową i powiódł za sobą młodego do drugiej izby.
— Ani tu nawet rozmówić się niepodobna, bo wrzawa wielka.
— Bądź no waść cierpliwy.
Skinął na gospodarza, który pomimo odartej sukni i niewiele zarobku obiecującej postaci Prozorowicza, pospieszył ku niemu na jednej nodze.
— Słuchaj no Matyja — rzekł eks-mecenas klapiąc po ramieniu schylającego mu się do kolan gospodarza (co nie pomału zadziwiło palestranta) — daj nam jaki kąt spokojny, gdziebyśmy swobodnie pogawędać mogli z tym oto jeśpanem!
— Całem sercem, całem sercem, odrzekł pospiesznie gospodarz, na usługi jestem mecenasa — jak zawsze — całem sercem. — Jest izdebka na górze, każę zanieść garnczyk lipczyku.
— Tylko co dobrego, Matja, — rzekł grożąc na nosie Prozorowicz z miną protekcjonalną — hę?
— Całem sercem, najlepszego. Jegomość wie, dodał, że cały dom na jego rozkazy, po staremu, i ja z nim. — To mówiąc gospodarz znowu ścisnął Prozorowicza za kolano.
— Izdebka na górze, okna w ulicę, spokojniuteńko! Oto klucz — mecenas wie drogę.
— Wiem, odpowiedział Prozorowicz, każ-że podać twojego lipczyku.
— Duchem — duchem!