Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrudziałemi, na nim kontusz granatowy wytarty, z pół żupanikiem żółtym atłasowym wyblakłym, przepasany pasem starym. Karabella maleńka, jelce u niej obłamane, i znać dawno z pochew nie wyjmowana, bo się do skóry przykleiła. Na grubym karku pofałdowanym, głowa pochylona na piersi, czoło wypukłe żółtą skórą pokryte, pomarszczone, wyłysiałe; nos ostry, spiczasty, cienki; usta wklęsłe i wązkie, marszczki pod oczyma, do koła ust, na policzkach, na skroniach. Znać wielką jakąś myślą zajęty, bo nie patrzy na nic, na nikogo, ludzi potrąca, tłum rozbija i żwawo idzie. Znać droga mu wiadoma, bo się ni razu wstępując na wschody nie zawahał, nie obejrzał. Za granatowym kontuszem plik papierów zapisanych, laska w ręku.
Na widok jego palestra szeptać poczęła, i wskazywać palcami, a wejrzenia nań rzucane miały coś w sobie bojaźliwego i wzgardliwego razem.
On przeszedł wschody krokiem szybkim i pewnym i zniknął we drzwiach wiodących na sądową salę.
Gdy przebiegał sień, rzucił wzrokiem raz tylko w prawo, w ciemne zagłębienie gdzie stali cygańscy świadkowie, spotkał się wejrzeniem z wodzem tej szui i poszedł niezastanawiając się dalej. Jakkolwiek rzut ten oka był szybki, przelotny i prawie przypadkowy, wszyscy go postrzegli, pierwszy Prozorowicz, kiwnął głową jakby do siebie mówił:
— Rozumiem.
Właśnie przy stoliku eks-mecenasa, a teraz publicznego skribenta, stało kilku młodzieży z palestry; on wskazał im ręką na przechodzącego i mrugnął białemi oczyma:
— Dziś pono jego sprawa przypada!
— Dziś podobno!
— Ciekawe rozwiązanie!
— Jaka sprawa? — spytał jeden z najmłodszych.
— Nie widziałeś wiel. pan kto przechodził? spytał po cichu Prozorowicz, ścierając pył z czerwonego sukna, którem stolik jego był okryty.
— Widziałem, ale nie wiem nic o sprawie.