Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! chyba wać żartujesz!
Wszyscy obejrzeli się na młodzika.
Był to może dwudziesto-letni chłopak, gołowąs jeszcze i pierwszoletni podobno aplikant, niedawno ze szkół wypuszczony.
— Może być że nic nie wie — ozwał się któryś z towarzyszy — bo nowicjusz jeszcze.
— Ale już przecie, rzekł Prozorowicz, musiał słyszeć o tym człowieku?
— Ot może i nie — przerwał drugi.
— Dalipan że go nie znam, mówił młody palestrant, widziałem przechodzącego kilkakroć na sądy, ale tyle tu tych panów i butniejszych daleko przesuwa się pod oczyma, żem się o niego nie pytał. — Prozorowicz ruszył ramionami i pogładził czuprynę.
— No, to się waszmość pewnie dowiesz co to za jeden.
I na tem przerwała się rozmowa, bo na wschodach właśnie wszczął się hałas.
Powadziło się dwóch palestrantów z jakąś szlachtą i już mieli się do szabel; hamowało tylko zapał przypomnienie, że to było pod bokiem JO. trybunału, gdzie burda in flagranti delicto, srodze mogła być skarana. Palestranci wyzywali na Winiary na rozprawę krzyżową sztuką, szlachta dążąca na górę, domagała się odroczenia na wieczór. Jakoś przecie porozumiały się strony i ucichło.
Ale tuż z drugiego boku hałas nowy. Abraham lwowski, z zaiskrzonemi oczyma, zapienionemi usty, rozczochraną brodą i włosem, wrzeszczał na kogoś o dopłatę dwóch tynfów niedodanych przy zmianie pieniędzy. Próżniacy zawrócili się ku nowemu hałasowi i skupili do koła stolika wekslarza, któren tem głośniej krzyczał, im więcej miał świadków.
Ręką jedną trzymał za połę obżałowanego, drugą wysoko podniósłszy, jakby wzywał nią ratunku; z otwartych ust potokiem lały się krzyki, przekleństwa, piski, żale, narzekania. Zatrzymany wysłuchawszy wszystkiego i kilkakroć napróżno usiłując wydrzeć się z rąk żyda, dobył nareszcie ze skórzanego worka dwóch