Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiołów do powodzenia na scenie niezbędnych, ucieszył się mocno.
— Ba! ba! rzekł w duchu, gdy się to wytresuje, gdy się wygładzi... będzie czarowała biednych ludzi...
Witał Marynkę jakby ją zobaczył teraz dopiero... Dziewczę upiekło raka...
— Mówimy o pani — odezwał się, chcę ją porwać koniecznie...
Mama się boi... a... pani?
Marynka spojrzała na matkę i śmiało rzekła.
— Ja się nie lękam... bylebyś pan zapewnił, że mamie z tem będzie dobrze — ja... się obawiać nie będę!
Dziwulska cichym wykrzykiem stłumiła głos córki.
Nastąpiło milczenie... Matka miała wszystkich przeciwko sobie, aż do własnej córki, spikało się na nią wszystko, nawet major... Widziała już, że się jej z trudnością obronić przyjdzie...
— Głos panny Maryi — dodał Francuz, powinien być rozstrzygającym — a ja najuroczyściej ręczę, że panie postanowienia swego żałować nie będziecie.
Odwrócił się do Marynki.
— Pani wie, że przyjaciel ich domu, pan major ofiaruje się opiekować majątkiem.
Marynka wcale nie wiedziała o tem, rzuciła okiem na Kulwisza, który pośpieszył potwierdzić.
— Gotówem, słowo daję! z największą przyjemnością...
Dziwulska popłakiwała.
Milczano. Francuz, aby trochę przerwać kłopotliwe to przesilenie, zwrócił się do Marynki.