Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szanowna pani — przerwał Volant prędko — cóż pani w najlepszym razie oceniasz ten kątek?
— A! panie! odezwała się, płacząc Dziwulska, on dla mnie ceny nie ma... Człowiek się przywiązuje do ziemi — a cóż dopiero (dodała patetycznie) gdy ją łzami podlewał?
— To prawda! wykrzyknął major, słowo daję, gdyby mi za mój kąt dawali trzy razy tyle co wart — za nic w świeciebym go nie oddał.
— Pani możesz tu kogo posadzić na gospodarstwie — rzekł Francuz.
Major wąsa pokręcił.
— Ba — gdyby tylko o to szło — odezwał się, słowo daję (a dawał słowo major co chwila), ja sam gotówem choćby w dzierżawę wziąć Berezówkę, jeśli ona tylko ma być przeszkodą...
Dziwulska załamała ręce...
Drzwi się otworzyły, i weszła Marynka. Major, który ją widywał dosyć często i zdało mu się, że ją znał dobrze, znalazł ją w tej chwili tak zmienioną, że się prawie przestraszył.
Trzpiotowate, puste, dziecinne dziewczę miało jakąś powagę, coś w sobie tak rezolutnego, tak nagłą dojrzałość i wolę, a energię znamionującego, jakby mu nagle lat przybyło...
Trochę sztywną ją to czyniło, ale zmieszanie, przybrana powaga, będąca ze świeżuchną twarzyczką w sprzeczności, dawały jej urok nowy.
Francuz, który przy pierwszem jej ukazaniu się, nie miał czasu się przypatrzyć, znalazł ją wypięknioną nad spodziewanie. A że wdzięk jest jednym z ży-