Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? odparł Volant przypatrując się fertycznemu starowinie — ja z zachodu jadę, a na północ dążę... Sezon teatralny się rozpoczyna...
Nastąpiło krótkie milczenie.
Francuz rad był odgadnąć czy mu sprzymierzeniec, czy nieprzyjaciel spadł niespodzianie na plecy... Major uśmiechał się jak zawsze... trudno odgadnąć co w nim siedziało...
Ufny w swą zręczność Francuz, po krótkim namyśle, wprost zagadnął Kulwisza:
— Podobał mi się bardzo głos tej młodej panienki, i los jej mnie interesuje. Jak się panu zdaje: czy zechcą oni korzystać z tego, co im szczęśliwy traf przynosi?
Major usta skrzywił i brwi podniósł — przystąpił do mówiącego bliżej.
— Trudno mi odpowiedzieć na to, rzekł. Wiem, że kobiety się lękały i — nie dziw, że nieboszczyk ks. Kalikst, brat jejmości był przeciwny...
Ruszył ramionami.
— Co do mnie — dodał — byłbym za tem, aby z tego co Bóg dał korzystać.
— Naturalnie — odparł ucieszony Francuz żywo. Jeżeli pan, jako przyjaciel domu, masz wpływ jaki... spodziewam się, że nie omieszkasz...
Major się skłonił.
— Wpływ mój tu bardzo mały — odparł skromnie.
Na tak zaledwie rozpoczętą rozmowę weszła ubrawszy się Dziwulska, którą major z niezmierną galanteryą i czułością, a poszanowaniem witać zaczął i w ręce całować.