Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Francuz zostawiony sam sobie, chodził tymczasem po pokoju i miał czas do głębokich rozmysłów nad przyszłym sposobem postępowania.




Na świecie, gdy się co dziwnie składać zacznie, wiąże się dalej, jakby tajemnicza ręka jakaś plątała węzły i rozplątywała.
Volanti chodził jeszcze po bawialnym pokoju, którego ubóztwo przykreby na nim czyniło wrażenie, bo był do elegancyi i pozornego dostatku przywykły, — gdyby nie było ono sprzymierzeńcem; chodził i dumał, gdy przed ganek zaszedł ekwipaż, o jakim on nie miał wyobrażenia.
Była to tak zwana u nas — „bieda,“ ale z pewnym komfortem zbudowana i wysłana, dużo większa od zwyczajnych żydowskich, na wysokich kołach, dobrze kutych, wewnątrz niebieskim kocem wysłana...
Koń zaprzężony do niej, był rosły i piękny... Wewnątrz wehikułu tego siedział mężczyzna niemłody, z siwemi wąsikami do góry podkręconemi i bardzo ożywioną wesołą fizyognomią, ubrany porządnie, w kożuszku czarnym, krojem czamarki uszytym i czapeczce z barankiem zuchowato włożonej na jedno ucho...