Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starań — miał się gorzej coraz, a choć doktor pytany nie mówił nic — poznać było łatwo, iż niewiele miał nadziei ocalenia go...
Patrząc na dogorywającego powoli, z rezygnacyą chrześciańską i wielkim ducha spokojem jedynego w świecie opiekuna, ostatniego z rodziny, Dziwulska zalewała się łzami, które taić musiała...
Choroba tak się rozwijała szybko, iż w październiku już ksiądz Kalikst był bezwładny, a pierwszych dni listopada, zgasł po święcie przecierpianych boleściach z dawna przgotowany do tego końca.
Straszny to był cios dla Dziwulskiej. Ks. Kalikst nie zostawił po sobie nic, oprócz małych dłużków, które spadły na siostrę, równie jak koszta pogrzebu. Przy takiem ubóztwie i to stało się ciężarem wielkim. Dziwulska nie narzekała, nie rzekła słowa, — starała się nawet ukryć przed córką rozpaczliwe swe położenie. Jeden stary Żantyr wiedział o wszystkiem, ocierał oczy i szeptał:
— Święta kobieta!...
Łatwo się domyślić, że w takich okolicznościach — lekcye śpiewu ustać musiały, i muzyka całkiem była zaniedbana.
O Francuzie nikt już ani myślał, gdy jednego ranka, po strasznej grudzie, w pierwsze mrozy jesienne, pocztowy powóz zatoczył się przed ganek w Berezówce.
Gość był tu taką osobliwością, iż nikomu na myśl nie przyszło, aby inaczej niż zbłąkawszy się mógł tu ktoś zajechać.
Ani Dziwulska, ani Marynka nie wyszły, wyprawiono parobczaka od koni rozpytać, a w razie po-