Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Takiem ziarenkiem była owa bytność Volanta w Berezówce... Po wyjeździe jego, Dziwulski, który wierzył tylko w to, co trzymał w garści — przeklął i niewiele rachował na niego...
Ale pani Adela, która była tak przeciwną poświęceniu córki, Marynka, która nie myślała wprzód nigdy ani o sławie, ani o sprzedawaniu głosu, naostatek Żantyr poczciwy — niemogli zapomnieć co mówił kusiciel...
Nie przypuszczając, żeby w istocie Marynka miała obrać sobie zawód tak ślizki, Dziwulska zgadzała się już na to, że dar boży, głos ten śliczny, kształcić było niejako obowiązkiem...
Francuz z wielkiem wszystkich podziwieniem słowa dotrzymał i ogromną pakę nut różnych, solfedżiów, studyów, szkół śpiewu przysłał w darze Marynce...
Powołano Żantyra, aby rozpatrzył te nuty, i — matka przestała się sprzeciwiać już nauczaniu muzyki...
Dziewczę skakało z radości. Nauczyciel, mimo najszczerszej chęci korzystania z tego, co nadesłano, naiwnie wyznał, że najprzód sam się musi obeznać z tém co nadeszło, a dopiero zobaczy... jakby to można zużytkować...
Z miłości dla muzyki i dla Marynki, stary organista przyszedł do wyrozumienia niektórych prawideł nauki śpiewu i warunków nauczania. W chwilach wolnych przychodził, wykradając się ks. Kalikstowi, i jak mógł tłómaczył Marynce, o co chodziło...
Ona znajdowała naukę niezmiernie nudną i — według jej przekonania — niepotrzebną...