Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewam się, iż pani układowi temu nie będzie przeciwną...
To powiedziawszy, i nie słuchając co mu matka chciała odpowiedzieć, Francuz wstał i spytał o konie... Zabierał się do wyjazdu.
Dziwulskiej wielki ciężar spadł z serca... myślała, że się to wszystko rozchwieje.
Natomiast pan Ernest, który niewszystko słyszał co mówił Volanti, a był ciągle tego przekonania iż śpiew go rozczarował — napadł na niego wielce niespokojny...
— Więc — cóż? jak? naglił na niego.
Francuz udał ostygłego...
— Kochany panie, rzekł cicho — nic się nie zmieniło, ale potrzebujesz czasu, aby żonę przekonać... Nalegać na nią byłoby niezręcznością. Zostawiam państwu parę miesięcy do namysłu...
Wcale to nie było na rękę Dziwulskiemu, który nie dowierzając już Francuzowi, widział w tem tylko sposób grzecznego wywinięcia się — a potrzebując pieniędzy, rachował na jak najprędsze ich zyskanie.
Zasępił się mocno...
— Parę miesięcy! burknął — wiele się rzeczy zmienić może tymczasem... Trudno, abym ja czekał, jeżeli się co trafi.
Volanti z góry na niego spojrzał.
— Jeżeli się co trafi! — rzekł szydersko... W. Pan myślisz, że tacy impresaria jak ja codzień przejeżdżają po gościńcach?
Zarumienił się Dziwulski...
— Ale możemyż być pewni?...