Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz mnie za taką ograniczoną? ot to, pięknie! podchwyciła, poruszając się jakby chciała odchodzić.
Zląkł się stary tego dziecęcego gniewu...
— Czekaj że, począł... nie furkaj tak zaraz... Co dziwnego, choćbyś mnie i nie zrozumiała?... świata znasz tyle co w oknie... Ja tam nie wiem, ale mnie się zdaje, że matka wasza nie ma racyi, świat wam zamykając... Pan Bóg dał głos, i taki co go mało która ma... Francuz chce pewnie zarobić i dla siebie, ale i matka, i Marynka skorzystałyby z tego. Albo to grzech śpiewać? hę? Lepiej wam w tym ubogim dworku biedę klepać niż dorabiać się majątku i reputacyi? hę?
Poruszył ramionami, dziewczę się zadumało.
— Ksiądz powiada, że można tem śpiewaniem duszę zgubić — ciągnął dalej organista... Można ją zatracić i bez śpiewania... co to mówić? Tyle przecię jest uczciwych śpiewaczek, które i królowie, i potentaci szanują i wenerują... A tożby niepięknie było, gdyby Marynka swoim głosem matce starość spokojną i dostatnią zapewniła? Przytem z tego głosu... hej! hej! dobry nauczyciel coby to mógł wyrobić? Dopierobyś wyciągała trele! dopierobyś się tą muzyką napawała... miły Boże!
Stary miał łzy na oczach...
Dziewczę stało nagle uspokojone, ale smutne i spoważniałe. Ze wszystkiego co mówił Żantyr jedno ją uderzyło najmocniej, to, że ona mogła poświęceniem siebie matkę uratować, uczynić dostatnią i szczęśliwą... Jak błyskawica myśl ta rozświeciła jej jakieś