Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już zniecierpliwiony niepowodzeniem swej próby, Babski poczynał mówić coraz żywiej:
— Było to bardzo naturalnem, że taki zawód, taka zdrada i nadużycie dobrej wiary, mogły pani odjąć chwilowo władzę... mogły wprowadzić w rozpacz... ale dziś... pani nie masz już żadnego powodu do rozpaczania... Wszystko jest skończone... Volanti umarł! pani jesteś wolną.
Twarz Marynki zadrżała, zdawało się, że znaczenie tych wyrazów zrozumiała, z wolna załamała ręce i wpatrzyła się wzrokiem tak naprężonym w doktora, iż on oczy spuścić musiał, a nie chcąc już otrzymanego skutku zmarnować, powtórzył z naciskiem:
— Volanti umarł! umarł! Pani jesteś wolną.
To mówiąc roztworzył papier, który trzymał w ręku, i ukazując nań palcem, zawołał raz jeszcze:
— Volanti umarł!
Oczy biednej obłąkanej zdawały się wyskakiwać z powiek, gdy go słuchała, rumieniec wypływał na twarz, uśmiech dziwny, konwulsyjny wykrzywił jej usta...
— Ach! zawołała, wybuchając śmiechem przeraźliwym. Ach!...
Chwyciła się nagle za bok lewy i upadła na kanapę jak martwa.
Doktor pochwycił ją w ramiona, głośno wołając Żabińskiej, która już biegła przelękła.
— Wody!... soli trzeźwiącej!... krzyczał Babski.
Nim jednak pośpieszono z temi środkami, spostrzegł zbladły i zrozpaczony lekarz, że chora już nie żyła.