Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Postanowił dobijać się o niego na wszelki możliwy sposób...
Posłyszawszy go zajeżdżającego, Dziwulski wyszedł naprzeciw niego i miał czas mu szepnąć:
— Źle stoi sprawa z żoną moją — ale — to nic... Dadzą się przekonać. Ja w tem. Choćbyśmy dziś nic nie zrobili — ręczę za to, że zmuszę matkę i ją... Będziesz ją miał... Ale, trzeba łagodnie i ostrożnie... Nie dziś to jutro, (ścisnął go za rękę) — ja w tem... Nie zrażajcie się.
Nic nie odpowiadając, Francuz z dobrą fantazyą wszedł do pokoju, z którego Dziwulska się wymknęła. Zastał tylko znajomego sobie księdza, i pomimo odprawy jaką dostał wczoraj, przywitał się z nim bardzo grzecznie...
Rozmowa obojętna, urywana, najdziwaczniejsza w świecie, poczęła się między trzema panami.
Ksiądz, choćby był rad, nie myślał ustąpić, aby siostry nie zostawić bez obrony na łasce męża i obcego człowieka.
Dziwulska wybiegłszy naprzód, poczęła szukać Marynki... Przetrzęsła wszystkie kąty, poszła na folwark, zajrzała do ogródka, i gdzie tylko mogła przypuszczać, że się córka znajdowała... Nie znalazła jej nigdzie, najprzód przelękła się mocno... potem odgadła, że Marynka pewnie rozmowę podsłuchać musiała i skryć się... Nic się jej złego stać nie mogło... a ta schowanka matce była na rękę.
Dziewczyna od krów powracająca, na zapytanie o panienkę, powiedziała, że ją postrzegła, idąc za skopkami, przebiegającą ku olszynie.
Dziwulska wróciła uspokojona do dworku.