Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale! zawołał Poterski, właśnie z tem bieda, że ona tak ich i te nieszczęsne lata pamięta, jakby one trwały jeszcze. Wstaje czasem, śpiesząc się do fortepianu, powtarzać rolę, bo niby wieczorem ma wystąpić. Czeka na Volantego, spodziewa się tej łotrzycy włoszki, a potem w godzinę zmienia się wszystko i jest znowu w Berezówce...
Żantyr stał sapiąc.
— Toż ta poczciwa stara Żabińska, która jest teraz przy niej, powinna się o to starać, aby ją właśnie ciągle do Berezówki zawracała. Lubi swój ogródek, w to trzeba bić... niech sobie kwiatki sadzi i śpiewa.
— Najgorzej z tym śpiewem, przerwał Juraś, a! to desperacya! Póki stare piosenki nuci, to nic, ale jak wpadnie na te arye, których się uczyła dla teatru... Pan nigdy nie słyszałeś jak ona je śpiewa? zapytał Poterski, biorąc się za głowę.
— Ale bo wiesz, że ja nie mogę tego słuchać bo płaczę i szaleję, rzekł Żantyr.
— I prawda, jak Bóg miły, że bez łez i nie oszalawszy, nie można tego słuchać, ciągnął cichym głosem Juraś... Ach! ach! Z początku nic... weźmie nuty w rękę, czyta niby milcząc, wodzi po nich oczyma zaczyna nucić pół głosem, cicho, spokojnie... ale sama posłyszawszy siebie, coraz się bardziej zapala... Twarz się jej mieni, oczy jakby ogniem zapalają, głos rośnie, podnosi się, aż strach, aż człowieka mrowie przechodzi. Naówczas ani jej prosić, ani wstrzymywać, bo nie słyszy, nie widzi, odpycha... Zupełnie tak stoi i porusza się jakby była na scenie... jakby słysza-