Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Publiczność, chociaż jej jeszcze brak było zakończenia widowiska, zaczęła tłumnie opuszczać salę. Niektórzy wspinali się na krzesła, i wywoływali:
— Burcelli! Burcelli!
Tak na włoszce pomszczono się, instynktowo winę jej czując, za pokrzywdzoną, która leżała nieprzytomna i na wpół obłąkana, otoczona lekarzami przez barona sprowadzonymi.
Wszyscy oni, nie znając przyczyny tego wypadku, godzili się na to, że wywołany być musiał wrażeniem jakiemś, słowem obelżywem, demonstracyą. Baron nie dostrzegł nic, lecz zaprzysiągł się, że prawdy dojść musi i pomści Marynkę.
Zostawiwszy chorą w ręku Zosiczowej i doktorów, powrócił do teatru, aby być świadkiem tego wybuchu niechęci ogólnego, który potępił Lacerti.
Vox populi zdał mu się tu istotnie głosem Boga. I on pewien był, że wszystko to było jej sprawą, lecz co zrobiła? nie wiedział jeszcze.
Przypadek zrządził, że mu ktoś o muzyce powiedział, którzy coś widzieć mieli i o jakimś zamachu opowiadali. Percival znał wszystkie przejścia w teatrze. Wszedł małemi drzwiczkami do orkiestry w chwili, gdy panowie muzycy właśnie swe instrumenta chowali do pudełek i pokrowców, radzi, że się prędzej uwolnią.
W kupce ludzi, którzy żywo rozprawiali, natrafił właśnie na owych dwu świadków.
— Przecież nie mogło mi się przywidzieć, powiadał chustką pstrą ocierający pot otyły wioloncze-