Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/460

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko zresztą szło w początku jak najpomyślniej, słuchacze byli sympatyczni, pierwsze sceny powiodły się i nastroiły ogół do oklasków.
W sali z niecierpliwością wyglądano ukazania się artystki, która liczyła mnogich i zapalonych czcicieli.
Cisza wielka, uroczysta oczekiwania towarzyszyła wyjściu Marynki, której powierzchowność sama robiła zawsze jak najlepsze wrażenie. Część publiczności chciała ją zwykłym powitać oklaskiem, poruszyły się już ręce, gdy z różnych kątów sali dały się słyszeć syczenia złowrogie, uparte. Przyjaciele artystki nie chcąc wywoływać walki, umilkli.
Zmieszana nieco Marynka, wahała się z podniesieniem głosu, serce jej bić zaczęło, lecz męztwo wróciło natychmiast... Śpiew brzmiał podnosząc się coraz i nabierając siły.
Oczy miała zwrócone w głąb sali, i dwa owe widma, które niepostrzeżone wystąpiły, napróżno się nastręczały jej w pełnem świetle. Marynka ich nie widziała.
Skryta za kulisami Lacerti bladła... śpiew był cudowny.
Wtem wzrok śpiewaczki obiegając salę padł na stojących tuż Corsiniego i Volantego. Nagle krzyk przeraźliwy wyrwał się z piersi, nieszczęśliwa jak obłąkana rzuciła się chwytając się za głowę... zachwiała się i padła na deski.
Piorunowe to omdlenie, którego przyczyny nikt sobie wytłómaczyć nie umiał, poruszyło całą salę...