Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na nadchodzące listy Marynki nie mógł, bo nie umiałby był odpisywać. Z wolna jednak konieczność radzenia sobie, samo położenie bez wyjścia, zmusiło go do oprzytomnienia i szukania środków ratunku.
Znalezienie ich byłoby mu przyszło z ciężkością, gdyż nadto był przygnębiony na duszy i umyśle, żeby się sam podźwignął, lecz Opatrzność w pomoc mu przyszła.
Juraś w kożuszynie, w butach podartych, nieprzyodziany, włóczył się około osieroconego Kąta, gdy stary Żantyr, który już od czasu pogrzebu majora widział go w tym stanie, a potem od ludzi słyszał, że z desperacyi głowę zupełnie stracił, przywlókł się do niego.
Prosty to był człek, zadomowiony, zardzewiały, cały w swoich organach i chwale bożej, zwykle milczący, ale wielkiego serca. Nawykł do zegarowego życia między plebanią a kościołkiem, skostniały tą monotonią zajęć i już latami ociężały, Żantyr, gdy mu się serce poruszyło, stawał się innym człowiekiem.
Przywiązanie jego do nieboszczki Dziwulskiej i Marynki, o której losach słyszał od Jurasia, a dawniej od majora, podbudziło go do przekonania się w miejscu, czy Poterski, na którego teraz spadło staranie się o Berezówkę, da sobie radę z interesami. Spodziewał się powrotu Marynki, niepokoił się o nią, żal mu było tej ruiny, do której może tęskniła biedna wygnanka. Poszedł więc do Kąta zobaczyć, co się tam dzieje?
Zastawszy Jurasia bladego, wychudzonego, z oczyma wpadłemi, w koszuli brudnej, w butach na