Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego ona chce, ta kobieta? zawołał: mów!...
Lacerti udawała bardzo obojętną i poważną, a nawet litującą się nad biednym dyrektorem.
— Uspokójże się pan, rzekła, siadając. Czego ona chce, tego się łatwo domyśleć.
— Pieniędzy! przerwał gwałtownie Volanti. Dobrze... rewolwer mi do gardła przykłada? ile chce? mów!
Lacerti, jakby przestraszona tym wybuchem, głową poruszyła, okazując zdziwienie.
— Mówmy o tem z zimną krwią, kochany dyrektorze, rzekła; ja jestem tu tylko pośredniczką i posłem.
— I najprzód mi pani musisz za to ręczyć, jeżeli chcesz co dla niej zyskać, że wieść o tej napaści nie rozejdzie się, że mi pokoju nie zamąci... Mam płacić, bardzo dobrze, ale nie inaczej tylko gdy ta awanturnica z biletem jazdy będzie siedziała w wagonie. Ani godziny jej tu dłużej nie dam pozostać.
Lacerti ciągle z wielkim chłodem, na przekór mu doskonale odegrywanym, przerwała:
— Ale panie dyrektorze... ale panie Volanti, mówmy spokojnie, nie gorącuj się pan.
Volanti w miarę jak mówił, przeciwnie coraz się okrutniej unosił.
— Ja nie mogę mówić o tem z krwią zimną! wołał: ta kobieta czyha na życie moje, na sławę, na szczęście!...
— Panie dyrektorze, ale ona ma pewne prawa...
— Żadnych! żadnych! wybuchnął Volanti! Awanturnica... niegodziwa!...