Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj pani! rzekła pośpiesznie. Masz dwie drogi: albo wprost udać się do p. Volantego i z nim się układać, albo zaskarżyć go u jego zwierzchników.
Chórzysta się wtrącił:
— A gdyby pani Volanti na uboczu się gdzieś bezpiecznie umieściwszy, spróbowała napisać do niego? Nie byłożby to bezpieczniej niż narażać się osobiście?
— Jabym to wolała! przerwała kobieta trwożliwie; ja się widzieć z nim nie życzę...
— A jeśliby żądanie pani nie zostało uwzględnione — dokończył chórzysta — naówczas może go zaskarżyć.
Lacerti podumała trochę.
— To się nie obejdzie bez rozgłosu, dodała; tylko obawą skandalu pani na nim wymódz coś potrafisz!
Maszże potrzebę go oszczędzać?
Pani Volant zadumana i jakby strwożona, patrzała na swe nieświeże rękawiczki.
— Gdy się rzecz rozgłosi, a on nic mieć nie będzie do stracenia, to nic mi nie da przez zemstę.
Przysłuchująca się rozmowie stara matka Laury, z rozczochranemi własami, straszliwie przypominająca cygankę, kiwała głową.
— Wprost do niego się udać! zawołała: tylko nie samej! nie samej, trzeba wziąć kogoś z sobą.
Chórzysta, czujący, że na niego spaść może obowiązek towarzyszenia pani Volant, cofnął się przelękły. Zdradzić dyrektora przez zemstę nie wahał się, ale wystąpić przeciwko niemu otwarcie, ani myślał.
Lacerti podumała trochę, gryząc palce i krzywiąc się.