Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyszła naprzeciwko przybyłej z nadzwyczajną ciekawością.
Jeden rzut oka na przybywającą, zasapaną, tłustą, do podżyłej kucharki podobna kobietą, która pot z czoła uznojonego ocierała chustką niezbyt świeżą, mógł pannie Lacerti dać wyobrażenie z kim miała do czynienia.
Była to, co się jeszcze widzieć dawało, piękność niegdyś znakomita, dziś roztyła, wyżyta, zestarzała, a że oprócz pewnego wdzięku cielesnego nic nie miała, gdy ten zniknął, zostało stworzenie najpospolitsze w świecie. Z dawnego zawodu artystycznego, gdyż pani Volanti występowała jakiś czas na scenie w rolach wydekoltowanych i robiła furorę, pozostały jej komedyanckie ruchy, miny i chody.
Ubiór paryżanki, choć niby staranny i usiłujący być eleganckim, w istocie był śmiesznym i bez smaku. Ubrała się na rano w co miała najlepszego i najniestosowniejszego. Bronzowe pozłacane bransolety i łańcuszki świeciły na rękach i szyi.
Panna Lacerti wprowadziła ją, palec kładąc na ustach, do pokoju, i zaczęła zaledwie przywitawszy od wykrzykniku:
— Zmiłuj się pani! nikomu nic o tem, że byłaś u mnie! Byłabym zgubiona.
Pani Volant poczęła żywo uspakajać włoszkę...
— Radź mi pani moja, co ja tu w obcem mieście mam począć? do kogo się udać? Ja znam tego niegodziwego człowieka, on litości mieć nie będzie, gdy się dowie...
Laura chciała tę naradę jak najprędzej ukończyć.