Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byćby to mogło, uśmiechając się rzekła Marynka; lecz nie godziż mi się tego przebaczyć?
Zniecierpliwiony baron wstał z krzesła, oczy mu się zaiskrzyły, wargi zacięły.
Współczucie, jakie jej okazywał, poruszyło trochę biedną kobietę.
— Siadaj pan, odezwała się, nie gderz i zmieńmy rozmowę.
Percival nie miał czasu jeszcze odpowiedzieć na to wezwanie, gdy Volanti wszedł zarumieniony cały po rozprawie z kasyerem.
Spojrzenie na żonę i Percivala dało mu się łatwo domyśleć, ze baron i tu zagaił draźliwy przedmiot.
— Dobrze, żem zastał barona, rzekł: proszę mnie oczyścić z zarzutu. — Zwrócił się do żony: Percival utrzymuje, że ja barbarzyńsko wyzyskuję głos mojej pani... Jestżem tak despotyczny?...
— Baron poświadczy, żem właśnie was uniewinniała, rzekła pani Volanti.
— Zbyt się ludzie opiekują nami, — dodał dyrektor.
— Proszę mi nie czynić tego wyrzutu, przerwał Percival; ale nieustannie słyszę mówiących o tem... nie ma jednego z wielbicieli naszej divy, któryby się nie trwożył. Musiałem państwu powtórzyć.
Marynka ruszyła się z kanapy, wzięła partyturę ze stolika, głową skinęła żegnając barona, i wyszła.
Volanti jak gdyby o tem, co tylko co było przedmiotem rozprawy, zapomniał, zbliżył się do barona i rzekł do niego z wielkiem przejęciem: