Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rwania śpiewaczki, którą Lacerti słyszała z ust samobójcy, potwierdzona jego zgonem, rozchodziła się z temi wszystkiemi niezbędnemi waryantami, jakie złość i głupota ludzi czepia do każdej smutnej powieści... Najrozmaitsze role przyznawano w tem Marynce...
Bądź co bądź, chociaż miano zapewne zamiar zaszkodzić jej temi plotkami, nie powiodło się to wcale. Owszem zwróciło to na nią uwagę, obudziło zajęcie, dało urok jakiejś heroiny tragicznej... dla tłumów nadzwyczaj ponętny... Niecierpliwie dowiadywano się już, kiedy na nowo wystąpi.
Lacerti, pamiętna tego, że jej pewną życzliwość okazała Marynka, a nie chcąc z nią zrywać stosunków, w czasie choroby zarzucała ją biletami.
W czasie osamotnienia długiego dosyć, bo siły nie powracały tak prędko, dziewczę rozmyślało wiele nad sobą, nad przyszłością, nad postępowaniem z ludźmi... Czuła w nich nieprzyjaciół lub chciwych do skorzystania z każdego jej fałszywego kroku, nigdzie serca, nigdzie rzeczywistego współczucia... Smutne doświadczenie otwierało jej oczy i czyniło nieufną.
Z ukazaniem się znowu na świecie i scenie od dnia do dnia zwlekała. Nie miała odwagi. Oprócz Volantego, który, szczególniej od śmierci księżny, dowiadywał się codziennie i coraz był o nią troskliwszy, Marynka widywała tylko lekarza, człowieka poważnego i zimnego, któremu znużenie ogromną praktyką odejmowało możność sympatyzowania z cierpieniem, i poczciwą, ale nic nieznaczącą Zosiczową. Nie zby-