Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Procesu mi nie zrobicie! krzyknął włoch.
— Nie wiem, rzekł Volanti. Możebyśmy go nie potrzebowali nawet, aby osądzono go i bez długich wywodów.
Włoch począł się śmiać spazmatycznie.
— Chce, czy nie, musi pójść za mnie, dodał.
Dyrektor zbył go milczeniem... Odwrócił się z wolna i spokojnie na pozór wyszedł drugiemi drzwiami, zamykając je za sobą.
Corsini postawszy chwilę, rewolwer cisnął na stolik i musiał wyjść także...
Nie upłynął kwadrans, jak Volanti już po kilku próbach pośpiesznie na papier rzuconych, następujące ogłoszenie do dzienników wysyłał:
Wielkie wrażenie w stolicy uczynił wypadek, jaki spotkał tak świetne rokującą nadzieje śpiewaczkę naszą, już ulubioną publiczności, pannę Maryę Burcelli. Najdziwaczniejszemi domysłami starano się wytłumaczyć zniknięcie jej w chwili, gdy z teatru powracała do domu. Dziś wszystko to wyjaśniło się w sposób jak najnaturalniejszy, i jest nadzieja, że żadnych smutnych następstw nie pociągnie za sobą.
„Konie w powozie, którym jechała p. M. B. przestraszone uniosły go, ze strzaskanej karety omdlałą wyniesiono, i zacna rodzina kupiecka... otoczyła ją najtroskliwszem staraniem i opieką, dopóki oprzytomniawszy nie zgłosiła się do własnego domu, gdzie w śmiertelnej na nią trwodze oczekiwano.
„Dziś panna M. B. znajduje się już we własnem mieszkaniu, a pomimo stłuczeń bolesnych, doznanej trwogi i wrażenia, jakie wypadek wywarł na artystkę naszą, mamy nadzieję, że wkrótce znowu ujrzymy ją