Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła chód, szepty, ruch jakiś, potem otwierające się drzwi pokoju Marynki...
Zerwała się zdziwiona... Wtem służąca blada i zdyszana, otworzyła drzwi i rzuciła jej głosem dziwnym:
— Panna jest!
Powiedziawszy to, zniknęła.
Krzewska, którą powrót więcej może dotknął niż porwanie, zerwała się równemi nogami i skoczyła do pokoju dziewczęcia...
W pół mroku mogła dojrzeć od progu Marynkę leżącą na łóżeczku swem, bladą jak trup, skostniałą.
Suknie na niej były potargane, włosy w nieładzie, na rękach opadających widać było ślady ran... Oczy miała przymrużone, zdawała się pół umarłą.
Krzyk i zbliżenie się Krzewskiej nie rozbudziło jej, oddech tylko świadczył, że żyła, lecz życie to całe wewnątrz skupione wrażeń zewnętrznych zdało się nie przyjmować. Siły były wyczerpane, ostatkiem ich przywlokła się tutaj.
Zobojętniała, zepsuta Krzewska, na widok tej ofiary, którą miała na sumieniu, wzdrygnęła się i poczuła srom a boleść. Przyklękła przy łóżku, obejmując jej głowę rękoma, cucąc ją... jęcząc...
Sługa wniosła właśnie światło, które padając na tę twarzyczkę, wczoraj jeszcze świeżą, rozkwitającą spokojnie, ukazało straszliwe ślady jakiejś walki, która rysy jej zmieniła do niepoznania.
Oczy, których nie otwierała, były zapadłe głęboko, bladość okrywała skronie, usta konwulsyjnie zaciśnięte, drgały jeszcze, jakby siląc się na wołanie