Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pewniamy sobie zwrot kosztów, umawiając się przez ciąg lat o pewny monopol głosu, który jest dziełem naszem...
Ksiądz Kalikst się smutnie uśmiechnął.
— Wszystko to — rzekł cicho — nie wzbudza we mnie najmniejszej ochoty poświęcenia mojej siostrzenicy Molochowi sztuki...
Rzucił ręką w powietrzu...
Pan Volanti skrzywił się.
— Naturalnie — rzekł — nikogo przymuszać do szczęścia nie można... ale szkoda... wielka i nieodżałowana szkoda...
W ciągu tej rozmowy, prowadzonej po francuzku, Żantyr stojący z rękami w tył założonemi na boku, słuchał z uwagą natężoną, usiłując ją odgadnąć i zapewne domyślając się, na czem ją zakończono.
Nie mógł też, znając osoby, przewidywać innego końca... Wioząc Francuza na probostwo, wiedział że tylko poświadczy on o piękności głosu, któremu Żantyr pierwszy wielką przyszłość rokował...
— Jakkolwiek mi śpieszno — dodał Volanti — i choć już nie mam najmniejszej nadziei nawrócenia pana, czybym nie mógł, choć dla prostej ciekawości, dla miłośnictwa tego organu, który natura daje wybranym... posłyszeć... zobaczyć tę panienkę...
— Niepodobieństwo! odrzekł surowo: nie mogę... przepraszam — muszę odmówić! Tego tylko braknie, żeby się dziewczęciu głowa zawróciła!!
Załamał aż ręce...
Volanti tak bezwzględnie odepchnięty, dumną przybrał postawę obrażonego, skłonił się z lekka.