Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tychmiast się ku teatrowi obróciwszy, zatopiła się cała w kontemplacyi sceny, napełniającej się na ostatni chór i finał, wszystkimi statystami, jakich Volanti mógł pozbierać dla nadania większej świetności widodowisku.
Corsiniemu serce biło jak młotem, płatki ogniste latały przed oczyma, a dziwna rzecz, zęby jak w febrze dzwoniły mimowolnem drżeniem rzucane...
Marynka, którą chór interesował, wychylona z loży, cała zajęta sztuką i effektem finału, z wielką uwagą szła za partyturą fortepianową, którą miała rozłożoną przed sobą...
Krzewska unikała go widocznie. Zostawiony sam sobie włoch, który miał może całe życie i los przyszły stawić na pewną kartę, siedział osłupiały... Wahał się jeszcze, sumienie, obawa, niepewność jakaś ogarniała go...
Dumał tak dziwnie, gdy Burczakówna zmęczona, rzuciwszy partyturę pochyliła się do ucha Krzewskiej i posłyszał jak mówiła do niej:
— Dziwna rzecz, nie wiem co mi jest... Nigdy się tak nie czułam zmęczoną. Jestem jakby senną... Herbata, którą piłyśmy, zamiast mnie orzeźwić, dała mi ochotę do snu... Oczy mi się prawie kleją...
— Zmęczenie! nic więcej, odparła Krzewska szorstko. Za chwilę się kończy widowisko... pojedziemy do domu...
Corsini, do którego nie mówiła nic, zobaczył ją opierającą się na ręku, bladą, przymrużającą oczy... Na myśl mu przyszło co mu jego pomocnica mówiła, i zmieszał się bardzo... Im łatwiejszą teraz