Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny zostałem sopranem takiego dźwięku, świeżości, siły, żem osłupiał! Ten pan (tu wskazał na stojącego z boku Żantyra) zapewnił mnie, iż o właścicielce cudownego tego organu pan mnie możesz objaśnić.
Ksiądz Kalikst jeszcze się mocniej zasępił. Ruszył ramionami. Namyślał się długo, bardzo długo z odpowiedzią.
— Być to to może głos mojej siostrzenicy, odparł w ostatku z niechęcią, — lecz mogę pana z góry zapewnić, że... choćby on miał być fortuną — rodzina wcale z niego użytku czynić nie myśli...
— Jak to? dla czego? podchwycił przysuwając się podróżny, i niezmiernie żywemi ruchami popierając co mówił — dla czego? Powołanie śpiewaczki nie jest tem czem było... jest powszechnie szanowane... wielbione, — daje sławę, daje majątek — a prowadzi często do najświetniejszych małżeństw i losów...
— Widzisz pan suknię moją? rzekł ksiądz chłodno. Jestem wujem tego dziewczęcia. Jako ksiądz...
Zżymnął się signor Volanti...
— To są przesądy! — to są uprzedzenia! zawołał uśmiechając się...
— Niech będzie to czem chce — rzekł ksiądz — pozwól nam pan zostać przy naszych przekonaniach...
Była to zimna odprawa — Volanti (nawiasem mówiąc przerobiony na Włocha gwoli powołaniu, bo był Francuzem i zwał się Volant), nie dał za wygraną.
— Wielkaby była szkoda taki skarb zakopać! zawołał... Znam się dobrze na timbre głosu... Wprawdzie niewyrobiony jest, surowy, lecz cóż to za cudowny materyał!... Jak ona już dziś attakuje wyso-