Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na plebanii ksiądz Kalikst chodził z brewiarzem w ręku po wielkiej izbie, gdy powóz podróżnego zatoczył się przed jej maleńki ganeczek o dwóch słupkach, a z niego wyrwał się najprzód Żantyr, śpiesząc przodem, za nim ów ciekawy śpiewu miłośnik.
— Jegomościuniu! jegomościuniu! zawołał wpadając z niezwykłą sobie gwałtownością organista: — jakiś obcy chce się z jegomością rozmówić. Zdaje się Francuz, czy co...
Tu Żantyr śmiać się zaczął:
— Posłyszał z gościńca jak Marynka w polu sobie śpiewała, i tak mu się głos spodobał...
Ksiądz zmarszczył się okrutnie, zarumienił, i już miał zburczeć organistę, gdy cudzoziemca grzecznie pozdrawiającego ujrzał na progu.
Z twarzą poważną i nachmurzoną postąpił ku niemu.
— Darujesz mi pan wcale dziwną wizytę — odezwał się przybywający z wielką grzecznością, tonem dobrze wychowanego człowieka. Trudno mi się nawet inaczej wytłómaczyć, dodał, z mojego natręctwa, jak prezentując naprzód. Jestem dyrektorem opery w... Imię moje Euzebiusz Volanti...
Ksiądz milczał ciągle zasępiony.
— Jako impressario, jestem zawsze zajęty poszukiwaniem pięknych głosów.. Dziś głos piękny to — fortuna!! Właśnie przejeżdżając tędy, zachwyco-