Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miętności i szału, potrafił ją sobie wytłómaczyć i uniewinnić...
„Gwałtu żadnego przecię nie popełnię, mówił w duchu; ale idzie o to, aby tylko spokojnie ją pochwycić i zatrzymać...“
Dwa dni po rozmowie z wdową, Włoch nie widział się z nią i nie mówił, ochłódł trochę i czuł prawną odpowiedzialność wielką... Przypominał, że we Włoszech dawniej, rapt taki karano skazaniem na galery. Lecz mogłoż dziewczę wstydliwe oskarżyć go? A! Volanti miał do tego prawo...
Wyrzekłszy się już prawie awanturniczego zamysłu, Corsini pomimo to, jakby mimowolnie począł jednak rozpytywać o powóz, o mieszkanie na uboczu w pustym gdzieś domu. Jakby dla skuszenia go do złego, wszystko czego sobie życzył, łatwo się jakoś i bardzo dogodnie składało...
Woźnica znajomy, który z mowy poplątanej włocha domyślał się jakiejś awantury miłosnej, zapewnił go, że byle dobrze zapłacił, posłuży mu tak, że i dyabeł ich nie doścignie i nie poszlakuje...
Jeden z przyjaciół nastręczył dom umeblowany, na uboczu, pusty, w uliczce wcale nieodwiedzanej. Zmusił nawet Corsiniego pójść go obejrzeć, a na miejscu okazało się z mowy kobiety, co otwierała mieszkanie, iż ona przechodziła już tu przez różne podobnego rodzaju przygody i mogła posłużyć po myśli.
Włoch nie umiał na razie nic postanowić, odkładał, dumał, bał się... Zuchwalstwo i tchórzowstwo przychodziły na przemiany, jak poty i ziębienie w febrze...