Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzewska dorzuciła coś o bukiecie Corsiniego, chcąc zazdrość obudzić, ale francuz był marmurowy.
Dziewczę wyszło po walce z sobą wczorajszej, po marzeniach nocy, trochę bledsze, ale już panią siebie.
Mówiliśmy, że doskonały takt i pozorna szczerość Percival’a, czyniły go Marynce sympatyczniejszym nad innych... Zwierzała mu się otwarcie... miała go za przyjaciela, nie za adoratora. Perciwal’owi było wygodniej z tą rolą.
Przed nim spowiadała się naiwnie z wczorajszych wrażeń, z trwogi, którą musiała przezwyciężyć, i śmiała się trochę z innych nieco z siebie.
— Nie wiem, panie baronie, zapytała na ostatek, co się stało z panną Lacerti? Spostrzegłam ją w loży w początku widowiska... Zdało mi się, że rzuciła się gwałtownie w głąb loży... że wyszła... Co to było?
Percival namyślał się nad odpowiedzią.
— Biedna Cyganka zachorowała z zazdrości, odparł z szyderstwem... Nie dziwię się jej, bo choć ma wielbicieli wielu, ma ich po części dla tego, że występuje w teatrze... Lęka się o swą sławę, boi się zaćmienia...
— Mój Boże! przerwała z jakiemś współczuciem nagle wzbudzonem Marynka: czegoż się ona lękać może? Jest piękną, gra z wielkiem powodzeniem, umie pewnie więcej odemnie, a ja byłabym najnieszczęśliwszą, gdybym komuś stała na zawadzie. Wiesz baronie co? dodała po małym namyśle: po wczorajszym wieczorze więcej niż kiedy czuję się w obowiązku zbliżyć do niej i uspokoić ją...