Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczę spojrzało tylko, i nic nie odpowiedziawszy, wysunęło się do swojego pokoju. Krzewska tymczasem ze złością przerzucała bukiety, sama może nie wiedząc, czego w nich szukała...
Uderzył ją jeden z kartą hr. Samsonowa. Wzięła go w rękę, poczęła obracać na wszystkie strony, i po wadze czując, że coś zawierać może, odkryła bransoletę złotą, kwiatami osłonioną, którą był objęty...
Zaiskrzyły się jej oczy, serce uderzyło... zazdrość je ścisnęła. Na pięknej złotej obręczy stał napis pamiątkowy, a w zapince tkwił duży szmaragd brylantami otoczony... Krzewska możeby sobie była przywłaszczyła ten klejnot, lecz po namyśle znalazła to niebezpiecznem. Zapukała do pokoju Marynki...
— Powinszować muszę, rzekła, ukazując bransoletę: zaczynasz szczęśliwie. Nie ma dla młodej dziewczyny nic pomyślniejszego nad zawrócenie głowy starcowi...
To mówiąc, zdumionej wręczyła ze śmiechem bransolelę i dygnęła.
— Od hrabiego Samsonowa!
Bukiet był nią opasany... Winszuję... Wartoby przetrząść inne... może jeszcze co się znajdzie.
Marynka patrzała więcej przestraszona niż szczęśliwa, oczom prawie nie wierząc... Na bilecie, czego nie dostrzegła wprzódy, kilka słów stało z błogosławieństwem od starca i życzeniami...
Krzewska tymczasem przerzucała inne bukiety i rozrywała je, szukając w nich nowych zdobyczy...