Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ledwie ksiądz od tego nieszczęścia obronił biedną uciśnioną siostrę.
Dziwulska sama była teraz na pozór zimną i sztywną nieco, wszystko w sobie taić zmuszona, upokorzona nieszczęściem, powagą przybraną osłaniała się i okrywała. Dla dziecka tylko, a czasem dla brata otwierało się jej serce; naówczas wybuchała łzami i wyrywały się jej narzekania na losy...
Utrzymać ostatki biednego mienia dla dziecka i dziecko to wychować, było jedynym celem jej życia. Wszystko co umiała niegdyś, starała się przelać na Marynkę, która była pojętna, roztropna, lecz po matce wzięła uczucie wielkie, czułość zbyteczną i wrażliwość. Ostudzić ją i powstrzymać z trudnością przychodziło matce. Ona i wuj starali się tylko religijnem wychowaniem, wpojeniem pobożności skierować naturę tę egzaltowaną tam, gdzieby jej niebezbieczeństwo nie zagrażało. — Marynka też była pobożna bardzo, lecz niemniej rozmarzona i sentymentalna we wszystkiem, co serca jej dotknęło...
Matka jej widziała w córce nadzwyczajną piękność — chociaż dotąd się ona wcale nieobiecywała... Świeża była, miła, ładna, lecz nic więcej.
Wszystko czego ją uczono, pojmowała łatwo, prędko, chciwie; lecz największy talent i ochotę okazywała do muzyki... Śpiewała ślicznie. Szczęściem czy nieszczęściem matce z dawnych czasów pozostał nędzny klawikordzik, brzęczący jak gitara... klepadło, które Żantyr organista stroił i reparował, upierając się Marynkę uczyć śpiewu i muzyki, dla chwały bożej jak mówił. Kilka razy już popisywała się na chórze przy organach z pieśniami, i to ją nie-