Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W progu ukazał się na palcach idący baron, wracający zapewne z jakiegoś przyjęcia w mieście, strojny, we fraku, w rękawiczkach białych, z kapeluszem w ręku. Rozetka oficera legii honorowej rumieniła się w dziurce sukni...
Twarz miał odmłodzoną, włosy utrefione... cała postać znamionowała człowieka najlepszego towarzystwa... Obejrzał się niespokojnie po salonie, i witając Krzewską przysiadł się do niej.
Zaczęli rozmowę głosem bardzo zniżonym i cichym.
— Stawię się, rzekł francuz, dobywając zegarka, jak pani widzi nie skorzystawszy nawet z kwadransa folgi, do którego miałem prawo... Spóźniłem się ledwie o małe pięć minut.
Rzuciłem okiem do koła.
— Gdzież panna Marya?
Krzewska z niechęcią jakąś poruszyła ramionami.
— W swoim pokoju, odparła i wlepiła oczy w barona.
— Chciałam z panem pomówić otwarcie, dodała. Spodziewam się iż mi ufasz!
Baron z uśmiechem skłonił głowę i ręce rozpostarł...
— Godzisz się wątpić! — szepnął.
— Dałam dowody, że sprzyjam panu baronowi, mówiła dalej Ildefonsa białym swym rączkom i pazurkom się przypatrując, bądźże pan szczery ze mną...
Baron wciąż patrzał, jakby niedobrze rozumiał o co chodziło.
Krzewska musiała się coraz jaśniej tłómaczyć.