Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozdrówże go pan odemnie, ja go bardzo polubiłam...
— Szczęśliwy będzie, żeś o nim nie zapomiała...
— Bo ja nie zapominam o nikim. A! kochany majorze, pozdrówże i starego Żantyra... On to pierwszy mnie tego nieszczęsnego śpiewu nauczył...
— A dla czegoż nieszczęsnego! zaprzeczył major.
Wspomnienie matki łzy wywołało na oczy, ale połknęła je milcząco...
Rozstali się tak ze starym, który zabierał z sobą Dziwulskiego. Francuz wziąwszy od niego dokument na piśmie, dał mu odczepnego, z którem powracał pan Ernest w rodzinne strony, mając nadzieję że... jako wdowiec jeszcze może uszczęśliwi kogo...
Nie bez myśli wziął z sobą urzędową metrykę, poświadczającą śmierć żony.




W kilka miesięcy po opisanych wypadkach, było to już jesienią, Krzewska zadumana, wsparta na ręku, z roztwartą książką, którą trzymała przed sobą, nie czytając jej, siedziała u stołu w saloniku nowego mieszkania.
Rzeczą jest wątpliwą, czyby pani marszałkowa, pan major i inni dawni, a dobrzy znajomi pani Ildefonsy, zobaczywszy ją poznali w tej odmłodzonej, wy-