Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dowiedziałem się, że ten nieznośny Corsini, bez względu na jej położenie, nagli o lekcye... bo jemu tylko o zarobek chodzi... Niech się pani nie śpieszy... Może poczekać.
Dziewczę spojrzało w oczy śmiało francuzowi, który zmieszał się i zarumienił od tego wzroku...
— Poczuwam się do obowiązku... rzekła powolnie. Lekcye na nowo rozpocząć muszę. Czas to stracony dla pana... lecz tu nie mogłabym się przemódz, zbytby mnie to kosztowało. W tych dniach przybywa moja towarzyszka... Bądź pan łaskaw wynaleźć dla nas mieszkanie...
— Ależ dawne oczekuje na panią! odparł Volanti.
— Prosiłabym go o zmianę... nadto wspomnień w niem pozostało... rzekła Marynka.
Była to kwestya pieniędzy. Volanti się zachmurzył. „Kaprys!“ powiedział sobie w duchu... lecz nie śmiał się otwarcie sprzeciwić.
— W tej porze wyszukać mieszkania będzie trudno, odezwał się po chwili.
Burczakówna spojrzała na niego...
Volanti zarumienił się znowu i rzekł śpiesznie:
— Poszukam...
Oprócz wydatku, na który był czułym pan dyrektor, inne względy przyczyniały się do tego, że chciał mieć Marynkę na oku... Nie kochał się w niej, a był o nią zazdrośny...
Obawiał się, aby usuwając się z jego domu, nie wyrwała się z pod tej władzy, jaką chciał mieć nad nią.